niedziela, 22 czerwca 2014

Środki perswazji

Nie pamiętam od kiedy początek lata zawsze zaczynam od ścinania lawendy, rok rocznie zbieram bukieciki. Lawendę lubię ale w ten delikatny sposób daję pewnym z rzędu: motyli ale z rodziny: molowatych do zrozumienia, by trzymały się ode mnie z daleka. Z daleka od moich szaf, kartonów i pudeł - pełnych wszelkiego dobra miłego memu sercu ale niestety też ich.


Zbieram bukieciki lawendy, suszę, wysypuję starą zawartość z woreczków, napełniam nowymi kwiatami, przeglądam, szukam śladów jakiejś niepożądanej działalności. Zaglądam do worków próżniowych czy wszystko jest bezpieczne. 


Co roku kończy się tak samo, widok małych chaotycznie fruwających "motylków" kończy się palpitacjami serca i eksterminacją wszystkich fruwających stworzeń w moim domu. Wełna jest u mnie w każdym pomieszczeniu w ilościach bardzo dużych od zwykłych ubrań po dywaniki przed łóżka, narzuty na kanapy, koce, obicia krzeseł, dywany czyli raj dla moli. Moje delikatne środki perswazji, im bliżej lata stają się bardziej drastyczne. Nie starczy trzepanie, pranie i lawenda, mole są coraz bardziej bezczelne a ja przywlekam do domu coraz bardziej drastyczne środki bo niczego tak nie cierpię jak moli. Tak to ciesząc się na ciepłe dni przygotowuję się do wojny o moje terytorium, w oknach siatki, lawenda się suszy i arsenał "sklepowy" też już jest - no cóż w tym wypadku cały mój pacyfizm odpływa niesiony lawendowym zapachem. 


Swetra w rudościach "przyrasta" bardzo wolno ale jednak - rękaw i golf będą w innym kolorze ale sama się dziwię sobie, że zupełnie mnie to nie rusza i dziergam dalej (ostrożnie bo palec przy przeciążeniach boli).


Na FB Agata  napisała : "Idzie lato trzeba myśleć o wełnianym swetrze" - ujęło mnie to bardzo bo zarys swetra, który od dawna kołacze się mi po głowie zaczyna przybierać formę szkiców. Jakiś czas temu Pimposhka pokazywała taki rysownik z szkicami postać do projektowania ubrań. Ja znalazłam stronę jak naszkicować takiego manekina, więc naszkicowałam sobie takiego na kartce, teraz nakładam kalkę techniczną i ubieram go w wersje sweterka z głowy. 


Sweter ma być we wzory wrabiane ale nie cały, z naturalnie szarego runa Corriedale, z dodatkami czerwieni malinowej (w odcieniach) również z tego runa. Oczywiście najpierw muszę uprząść wełnę na ten sweter, więc początek lata to właściwy moment by sweter z pierwszymi chłodami zimy miał szansę zaistnieć :))
W tym tygodniu zrobiłam niewiele oprócz przygotowań do wojny totalitarnej z molami uprzędłam ok 150 g alpaki z jedwabiem. Nitka zmienia się w navajo, pojedyncza nitka to jakieś 1200 m w 50 g, więc całkiem cienka. Pierwszy motek "chain crepe" mam już za sobą jak zdążę przed wyjazdem to post pojawi się w przyszłą niedzielę.


Pozdrawiam niedzielnie, bardzo gorąco bo pogoda faktycznie na wełniany sweter.

niedziela, 15 czerwca 2014

Przędę

 To jedna z przyjemności jaka mi pozostała, nie burzę się bo jest to zajęcie, które ma równie zbawienny wpływ na człowieka jak dzierganie - przynajmniej u mnie. Na nowo odkrywam książkę o przędzach artystycznych znowu mam zamiar robić eksperymenty.


Na razie runo Falkland, farbowane na początku roku zmieniłam we fraktala i muszę przyznać jest to rodzaj składania nitki, który lubię. Efekt końcowy zawsze mi się bardzo podoba,  przędę mało takich motków ale podziwiam u innych, no i są to motki, na które tylko patrzę :)


Ta mieszanina kolorów, jak się przenikają, jak z sobą współgrają w nitce - bardziej zachwycają mnie motki niż dzierganie z nich - jest to rodzaj włóczki, który kupowałabym dla patrzenia na układ kolorów. Mam jedne skarpetki zrobione z fraktali, podobają mi się i nawet jestem skłonna przyznać, że drobne rzeczy zrobione z takiej włóczki wyglądają dobrze i mają swój urok. O dziwo taka włóczka w dzianinie to nie bezładna "pacianina" kropek koloru ma swój rytm i ładne przejścia tonalne.


Runo po ufarbowaniu wyglądało jak kurczak (dużo żółci), w trakcie przędzenia Asia (Jot Ha) stwierdziła - krokusy - w tej chwili nie wiem z czym mi się to kojarzy może faktycznie żółte i fioletowe krokusy na tle młodych pędów trawy ale równie dobrze może to być śliwka węgierka jeszcze nie do końca dojrzała z wnętrzem zielono-żółtym :))
Runo Falkland 132 g , ok. 490 m,  WPI 21-22.

Następnym przerabianym "trupkiem" jest mieszanka alpaki z jedwabiem, o farbowaniu pisałam tu, też mam zamiar zrobić z niej inny rodzaj nitki niż dotychczas robiłam.


Moje pierwsze próby zrobienia nitki "crepe" nie za bardzo się powiodły, teraz wiem dlaczego - należy dokładnie czytać a nie robić jak mi się wydaje. Mam zamiar zrobić nitkę, którą prezentuje poniższe zdjęcie, co z tego wyniknie na pewno opiszę bez względu na efekt tych prób.


Muszę jeszcze opisać coś co mnie bardzo zaskoczyło, jak już wspominałam uzupełniałam stany w sklepiku, pierwszy raz zakupiłam czarnego Shetland'a i nie mogę się pozbyć wrażenia, że to inne runo. Znam pozostałe runa z tej rasy i niby wiem czego się spodziewać a tu runo, które zaskoczyło mnie "gładkością" w dotyku, jakimś takim "poślizgiem" - może coś pomylili przy dostawie - podczas przędzenia zapewne też coś się wyjaśni - jak na razie mnie intryguje :)


Pozdrawiam ciepło bo na zewnątrz wręcz zimno.

niedziela, 8 czerwca 2014

Prawie produkcja

Jak tak dalej pójdzie to blog zmieni charakter z wełniono-dziewiarskiego na blog o popsutych częściach ciała. Rozbujała roślinność zasilona obfitym deszczem wymagała natychmiastowej interwencji, ręka boli na nowo. Sweter jedwabno-angorowy utknął pomiędzy sposobami na rozwiązanie sprawy z rękawem, więc może i dobrze, daję mu czas i sobie. Takim to sposobem tydzień minął mi na produkcji dżemu z truskawek i rabarbaru. 


Od dawna nie przerobiłam takiej ilości owoców ponad 2 kg rabarbaru i 8 kg truskawek, zrobiłam 44 słoiki dżemu. Dżem nie jest ani moim ani moich dzieci ulubionym jedzeniem ale PM co wraca ze sklepu to z słoikiem dżemu, jak już musi to niech jada domowy. Owocny był ten tydzień :)) - chociaż z tego co się dowiedziałam truskawka to nie owoc tylko przerośnięte dno kwiatowe.

Ból palca przeszkadza w dzierganiu ale mogę prząść takim to sposobem skończyłam 3-nitkę (angora z jedwabiem i dwie nitki merynosa 23mic), w 94 g ponad 360 m. Angora ładnie się puszy a jedwab trochę hamuje "sprężyny" w merynosie. Jeszcze nie do końca wiem co z tego zrobię, myślałam o takich nie za grubych rękawiczkach ale na razie pomysł niech dojrzewa.



Przędę dalej bo horror się za mną ciągnie, co otworzę szafy, pudła, kartony to trupki się na mnie wysypują - same niedokończone rzeczy. Jedna z rzeczy, która mi wpadła w ręce to farbowana na początku roku czesanka - "kurczak" tak sobie ją wtedy nazwałam z powodu żółtego, po podziale na paski do fraktala "kurczaki" trochę się pochowały.

runo Falkland

Na szpuli kolor bardziej intensywny może wyjdzie z tego całkiem ładny energetyczny fraktal. Od dawna mam ochotę zacząć prząść runo Corriedale na sweter, który od jakiegoś czasu  zaprząta me myśli ale chociaż trochę muszę ogarnąć te straszydła z szaf - zaczynam bardzo dogłębnie rozumieć zwrot "walka z wiatrakami".


Kalendarz dalej mnie zachwyca - piękny i ciepły obraz A. Muchy mówi mi, że prawie pół roku już minęło nie wiadomo kiedy. 


Wpadając w zadumę nad "zagubionym" czasem - życzę miłego dnia.

niedziela, 1 czerwca 2014

Czerwony

We wspomnieniach rodziców jako dziecko bardzo szanowałam swoje rzeczy, niektóre (szczególnie kredki i plastelinę) wręcz przesadnie, dotyczyło to również ubrań. Niespecjalnie nadwyrężałam garderobę, nie żeby nie było okazji, po porostu bawiłam się błotem na czysto :)
Niby takie grzeczne dziecko ale z tego czasu pamiętam trzy "przestępstwa" popełnione z premedytacją - dwa z nich dotyczą koloru czerwonego, a konkretnie czerwonych rajstop.


Kolor czerwony wrył mi się w pamięć za sprawą wściekle gryzących, wściekle czerwonych rajstop, a że kiedyś dzieci nie sprzeciwiały się rodzicom tak gwałtownie jak teraz, i zakładały co im kazano, nienawidziłam skrycie tego ubioru a i kolor kojarzył się parszywie. Jedynym sposobem pozbycia się udręki było uczynienie go niezdatnym do noszenia i tak też się stało...  



 Niedaleko domu stoi przydrożny krzyż otoczony podmurówką z kutym płotkiem, zwieńczenia prętów w płotku to takie lilijki (francuskie lub harcerskie jak kto woli) - tak skutecznie przechodziłam przez płotek, że rajstopy nie nadawały się do cerowania.

stopa wydaje się w nich bardzo długa :)

Niedługo później babcia zjawiła się z następną parą czerwonych rajstop, bo było mi w nich "tak ładnie", te były jeszcze gorsze, z jakiegoś sztucznego, rozciągliwego "ustrojstwa" w duże puchate czerwone kwiaty na drobnej siatce we wzorek liści - kleiły się do skóry i parzyły. Płotek przy krzyżu uwolnił mnie od drugiej pary...
Od tego czasu zaczęłam domagać się spodni i jest to ubiór, który preferuję do dzisiaj, z tamtych czasów pozostała mi niechęć do czystej czerwieni i rajstop. Nie mam nic w czystej czerwieni zawsze są to jakieś półtony, koralowe, malinowe, krwiste i wszelkie inne tylko nie czysta czerwień i rajstopy zakładam od święta.

na płasko pozbawione uroku 

A teraz po tylu latach mam coś co w wyglądzie jest zbliżone do rajstop z dzieciństwa, wełniane i czerwone skarpety, do czasu jak je robiłam było dobrze ale przy zakładaniu wzdrygnęłam się - stąd te wspomnienia :)
Sama czesanka była cieniowana, co gdzieniegdzie widać ale kolor bardzo się wyrównał przy składaniu w 3-nitkę (opposing-ply). Sama konstrukcja skarpet, dopracowanie wzoru, rozpisanie zachwyca mnie i pomimo, że już jedne takie zrobiłam to nie wiem czy za jakiś czas nie zrobię następnych.

może moja niechęć do czerwieni minie przy takich skarpetach

 Ściągacz z oczek przekręconych, drobne celtyckie plecionki do tego pas wzoru idący po skosie, muszę przyznać, że nie żałuję ani centa wydanego na książkę (teraz cena jest przyzwoita). Skarpety robi się szybko i przyjemnie w porównaniu z wzorami wrabianymi jest to ekspres - u mnie tym razem ślimaczy ekspres z powodu ręki.

corriedale + nylon w 3-nitce - i pięty do testowania

Moja ręka wraca do normy wspomagana farmakologią a ja czekam z niecierpliwością na przesyłkę - będę uzupełniać braki w sklepiku, i będzie coś nowego.

Serdecznie pozdrawiam


P.S. Trzecią rzecz, którą zniszczyłam w dzieciństwie z premedytacją były krzaki piołunu. Mój dziadek był znawcą ziół i wielkim ich zwolennikiem, w naszym domu nie piliśmy herbaty tylko specjalne mieszanki ziół, ziołami się leczyliśmy i poprawialiśmy urodę (płukanki na włosy). Jak wszystkie dzieci, miałam okres bycia niejadkiem, więc dziadek przygotował dla mnie specjalną mieszankę z piołunem, a babcia pilnowała bym piła. Jakież było zdziwienie dziadka, na następną wiosnę, bo: "piołun się wytracił".