niedziela, 24 kwietnia 2016

Corriedale

Moje ulubione runo nr 2 to Corriedale i chyba już tak zostanie, jak większość ras o jednorodnym runie jest to krzyżówka i chyba w tym tkwi sekret tych run z podtekstem. Początki rasy są datowane na 1880 rok w Nowej Zelandii. Rasa powstała z krzyżowania merynosów z Lincoln'ami i prawdopodobnie z Leicester'ami, stąd prawdopodobnie ten mój zachwyt bo od Leicestera do Bfl to już zupełnie niedaleko :)


Parametry runa też jak najbardziej mi odpowiadają bo to runo jest nie za miękkie ale też nie jest szorstkie (25-33 mic), o długim jednorodnym włosie. Włos ma drobne falowanie podobne do merynosa ale przędzie się o wiele lepiej (przynajmniej mnie) niż same merynosy na dodatek ma blask. Białe runo nie zawsze jest białe wpada niekiedy w kremowe czego doświadczam porównując poszczególne partie uzupełniające stany w sklepiku. 
Corriedale to również owce brązowe o runie w kolorze gorzkiej czekolady i to takiej 70 % oraz moja ulubiona szarość. Bardzo mi brakuje szarości w runie Bfl bo naturalna szarość obroni się w każdym projekcie i w każdym zestawieniu kolorystycznym. 


Takim to sposobem naturalnym wyborem szarego runa do mojego celtyckiego swetra było użycie właśnie Corriedale, a że od dawna proszę o mieszanie jasnej szarości to mam zapewnione dwa z trzech odcieni potrzebnych w moim swetrze. Niestety z przędzeniem nie najlepiej bo zajęć innych zbyt wiele :(

Sukienka to rzecz, o której myślę na samym końcu jeśli chodzi o ubiór ale też tryb życia mam mało wyjściowy więc pomijam ten rodzaj garderoby. Niestety niekiedy muszę się zaopatrzyć w taką właśnie część ubioru, a że już na jesieni wiedziałam o tym przymusie posiadania więc szukałam.
Nawet nie zadałam sobie trudu do szukania czegoś w okolicznych butikach bo najczęściej ubrania w anorektycznych rozmiarach albo z parszywego materiału lub krój taki, że strach.
Sukienkę zakupiłam przez internet od razu z założeniem, że i tak będzie do przeróbki i tak też było.


Trochę to trwało zanim znalazłam coś z przyzwoitego materiału (len z bawełną tylko wierzchnia koronka sztuczna) z podszewką i w cenie prawie do przyjęcia. Najbardziej mnie denerwowało, że wielu producentów nie podaje składu materiału albo piszą "elegancka tkanina" lub "połyskliwy dobry gatunkowo materiał" - ciekawe co to znaczy ? Ja jak zrobię sweter lub skarpety to się chwalę z czego i to konkretnie nawet nie, że wełna ale konkretnie jaka - widocznie te materiały nie miały w sobie nic oprócz plastiku więc trzeba wymyślać jakieś chwytliwe hasła bo len, bawełna, jedwab same się obronią.


Sukienkę przerabiałam sama ale już dawno się tak nie stresowałam bo to jednak nie szycie poszewki na poduszkę ale dopasowanie do konkretnych wymiarów. Było prucie, obliczenia, mierzenie, fastrygowanie, i jeszcze raz prucie, i fastrygowanie aż wreszcie przerobiłam i jest dobrze. Na manekinie nie widać bo szczuplejszy ale zebrałam w tali prawie 10 cm, sukienka wymęczona, już nie miałam sił odprasować więc wygląda jak wygląda ale ja jestem z siebie dumna bo to jednak dość poważna przeróbka jak na moje szycie :)


Tulipany zakwitły i cieszy mnie ich widok, jednak w ilości siła, wszystkie niby mają być białe ale wpadają w żółto-zieloną nutę. Mam jeszcze kilka w pąkach strzępiastych więc zapewne to nieostatnie zdjęcie białych tulipanów, które tu zamieszczę :)



Pozdrawiam Was niedzielnie, życząc cudnej niedzieli a ja będę poszukiwać Boga z Morganem Freeman'em bo zagadki wszechświata już zgłębiliśmy :D

niedziela, 17 kwietnia 2016

La Plata w oprysku

Bardzo mizernie ale przędę wełnę na mój celtycki sweter, jak na razie uporałam się z czesanką nowozelandzką pod farbowanie.  Mam jej 8 motków wszystkie ok 75 - 90 g i wszystkie będą farbowanie. Nitka tym razem to tradycyjna 3-nitka, nie wiem czemu ale wydaje mi się bardziej napuszona niż navajo, całkiem możliwe, że navajo ma u mnie mniej skrętu. Oczywiście końcówki pozostałe na szpuli po 3-nitce potroiłam właśnie navajo i dlatego mam namacalne porównanie. 


prawie 900 g

Sweter z założenia ma być wierzchni do zapinania nawet nie wiem czy nie pokuszę się o podszewkę (marzy mi się wełniana tkanina), na druty 3,25 lub większe. Na razie przędę i pierwszy raz od dłuższego czasu przędę na wyrost, mam nadzieję, że zostanie dość by zrobić szal we wrabiane wzory bo pomysł już jest :)


Po bardzo przyjemnym przędzeniu czesanki NZ (jagnięcej) przyszedł czas na pierwsze runo w kolorze, była to czesanka La Plata, nie ma jej już w sklepiku nawet nie ma jej w miejscu gdzie ją zakupiłam. La Plata to runo pochodzące z Ameryki Pd, jest to krzyżówka merynosa z wszelkimi innymi owieczkami. Runo okazało się kłopotliwe bo nie dość, że różne długości włosa rozłożone partiami dłuższych i krótszych to jeszcze bardzo przesuszone, wręcz hamujące podczas przędzenia. 
Takie skokowe przędzenie nie dość, że denerwuje to jeszcze nitka wychodzi nieładna. 


Takim to sposobem przędłam od niepamiętnych czasów runo poddane natłuszczeniu, do dawno zakupionej odżywki do włosów (dwufazowej i zupełnie nietrafionej) posiadającej drobno rozpylający spryskiwacz dolałam łyżkę oleju z awokado i energicznie wymieszałam. Ta mieszanka trafiła na czesankę,  musiałam powtórzyć oprysk po uprzednim rozwarstwieniu czesanki na pasma, bo nie wszędzie mikstura dotarła. Różnica podczas przędzenia była kolosalna a wyobrazić to może sobie tylko prządka, która pracowała z runem prosto ze strzyży, tylko moje runo pachniało odżywką :) Nawet nie wiecie jak ta prosta czynność zmieniła sam włos, który nagle się pofalował i nabrał życia, sunął pomiędzy palcami jak jakieś idealne runo, a to do nich nie należy.
Po praniu motki nabrały puszystości a wełna nie jest tak sucha jak w czesance, chociaż to widać, że gatunek raczej pośledni.


W tej chwili przędę szarości (3 odcienie) a późnej przyjdzie czas na brązy, więc jeszcze sporo czasu upłynie zanim postawię pierwsze oczko w tym swetrze.
Na drutach mam pozostały jedwab po poprzednim podkoszulku tylko poddany farbowaniu. Na podkoszulek kupiłam 400 g jedwabnej burety, na podkoszulek wyszło jakieś 260 g na resztę nie miałam pomysłu do czasu aż nie zobaczyłam pewnego topu ale o tym napiszę jak skończę to dziergać :)


oby tylko starczyło tego jedwabiu 

Mój ogród mówi mi, że już wiosna, moje poletko tulipanów wzbogacam na jesieni o kolejne cebule w białym kolorze mam nadzieję, że jak zakwitną będą wyglądały pięknie.


Magnolia gwieździsta pomimo zimnego deszczu też już w kwiatach tylko ja nie mam czasu zająć się ogrodem.

Pozdrawiam Was z prawdziwą wiosną :)

niedziela, 10 kwietnia 2016

Było ale jest na nowo

Wiosenna pogoda wprowadziła w ruch narzędzia ogrodowe co skutecznie ograniczyło inną działalność. Na szczęście pogoda trochę odpuściła zrobiło się chłodniej i deszczowo, gdyby jeszcze dłużej było ciepło nie wiem czy miałabym siłę podnieść druty. Nie odpisałam na poprzednie komentarze, za które dziękuję i cieszę się, że jeszcze macie siłę oglądać następne skarpety :)




Dzisiaj coś co już było ale było straszne i pomimo prób noszenia nie dałam rady, było prucie i ta sama nuda przy dzierganiu prawych oczek ale jest lepiej -  moim zdaniem dużo lepiej.
Tak jak pisałam przy poprzedniej wersji, nic nie rozpala moich zmysłów jak bezszwowe dzierganie by przez dodawanie i odejmowanie oczek ukształtować sweter, to jest to ale jak widać nie dla wszystkich. Wszystko co bezszwowe wygląda lepiej i faktycznie w metodzie na C tak jest, zgrabne bezszwowe ramiona, idealne wyglądające miejsce gdzie łączy się rękaw z tułowiem no wszystko byłoby pięknie gdyby na mnie pasowało.

stan obecny 

tak było








obecna główka 
ta ładna, która była

Metodę na C poznałam dogłębnie bo to nie moja pierwsza próba zrobienia sobie wg niej swetra i jak widać jednak metoda nie dla mnie. Pomimo wielkiej miłości do tych zgrabnie ukształtowanych bez szycia rękawów reszta nie działa. Pod szyją sterczała mi fałda, pod pachami wory, rękaw zjeżdżał z ramienia. Nowa wersja (tradycyjną metodą) nie jest tak bogata we wzory ale dekolt nie pochodzi mi pod gardło, rękaw trzyma się szczytu ramienia no i w pasie też znacznie lepiej. Ramiona ukształtowałam za pomocą rzędów skróconych, rękaw od góry, niestety nie jest tak cudownie gładko jak poprzednio ale coś za coś. Dekoltu prawie nie ma ale tak miało być prawie stójka pod szyją.

Poprzednie zdjęcia robione aparatem, te są z komórki (8 mln pikseli) chyba rozumiecie moje rozgoryczenie nad padłym obiektywem. 








Zdjęcia na mnie powinny lepiej zobrazować o co mi chodzi, kto wie może się czepiam, włóczka też trudna bo to zupełnie nieplastyczny jedwab ale teraz przynajmniej wiem, że muszę pogodzić się ze nabieranymi lub wszywanymi rękawami.



Wzorów jest znacznie mniej ale za to inne wykończenie rękawów i dołu, plisa przy dekolcie to ściągacz 1 na 1 zamknięty metodą włoską. Okazuje się, że ta druga wersja bardziej dopasowana jest zrobiona z tej samej ilości włóczki zostało ok 4-5 m. 



P.S. Nie jest to post o bezużyteczności metody na "C", jest wiele osób, które ją bardzo lubią, myślałam że będę jedną z nich niestety jak już wielokrotnie się przekonałam nie wszystko mi pasuje :)


Nie do końca zachwycona pogodą za oknem pozdrawiam Was niedzielnie :)

niedziela, 3 kwietnia 2016

Skarpety

Stanowcza odmowa ze strony PM by czynić zdjęcia aparatem z ręcznym ustawieniem ostrości zmusiła mnie do zadowolenia się zdjęciami z telefonu. Sama pomimo wielu prób nie dałam rady ustawić ostrości i zrobić zdjęcie, bez automatyki to jednak wyczyn ponad moje siły - nic innego nie pozostanie tylko zbierać pieniądze na nowy obiektyw :(



Dzierganie skarpet a w szczególności takich działa na mnie odprężająco, do tej kategorii zaliczam jeszcze rękawiczki ale skarpety są intensywnie używane i zużywane za to rękawiczki to już inna historia na wpis, który za jakiś czas się ukaże :)
Robienie skarpet towarzyszy mi już ponad ćwierć wieku, nawet nie wyobrażam sobie sytuacji, że nie mam ciepłych, wełnianych, ręcznie robionych skarpet, nie wyobrażam sobie, że ktoś z najbliższej mi rodziny takich nie ma.



W tej chwili trochę ewoluuje materiał używany bo przy tak intensywnym użytkowaniu jakiemu ja poddaję skarpety własna przędza żyje jakiś miesiąc do dwóch. Obecnie staram się prząść na skarpety runo wymieszane z nylonem, nitka też jest przędziona jako opposing-ply by jeszcze ją wzmocnić. Nie ma nic gorszego niż skarpeta w cudne wzory z cerą na pięcie, często też używam włóczek sklepowych, muszę przyznać moim marzeniem jest uprząść nitkę na skarpety o żywotności tej sklepowej - jak na razie sklepowa górą.



Te skarpety powstały właśnie z nitek sklepowych, brudny granat to Fabel z Dropsa a szarość to włóczka Lang, cena 1:2, czerwień to moja nitka ale ona tu nie odgrywa żadnej roli poza dekoracją. Fabel przy intensywnym użytkowaniu zużywa się dość równo a w porównaniu z innymi tego typu włóczkami mechaci się skromie. Zupełnie nie mam jeszcze zdania na temat włóczki Lang, w dzierganiu nie ma żadnej różnicy za to po praniu jest nieziemsko miękka wręcz milusia.


Wzór powstał z wykorzystaniem wzoru z litewskich rękawiczek - na rękawiczki za duży ale na skarpety w sam raz.  Rozwiązania ze zbieraniem oczek na stopie zaczerpnięte z książki "Around the world in knitted socks". Po dłuższym robieniu skarpet bardzo rzadko korzystam z gotowych wzorów, we wspomnianej książce wielkość skarpet oscyluje w granicy 80 oczek lub więcej dla mnie to za dużo ja wolę takie 72 do 76 - nic innego mi nie pozostaje tylko rysować samej. 
Palce miały być granatowe ale podczas dziergania przypomniałam sobie, że nie lubię w ciepłej skarpecie palców z pojedynczej przędzy, wzór sam narzucił wykończenie palców, teraz są ciepłe jak reszta skarpety i takie "skończone". Nawet zbieranie oczek jasną przędzą ładnie podkreśla pasek z dwóch oczek granatu po bokach palców, szkoda tylko, że tak cudnie wyglądać będą przez krótki czas wszak to tylko skarpety :)


Pozdrawiam Was z wiosną za oknem.