niedziela, 17 września 2017

Spanie

Spanie a raczej jego jakość zawsze w jakiejś formie powraca w rozmowach, czy między członkami rodziny, czy przy rozmowach ze znajomymi. O jakości spania się mówi, w sumie nie ma się co dziwić bo na spaniu spędzamy 1/3 życia - no niektórzy mniej. Te poważniejsze zmiany co do jakości mojego łóżka zaistniały już dość dawno, czyli materac ortopedyczno- rehabilitacyjny do tego specjalna poduszka i właściwie to co najważniejsze mam. Z racji tego, że mam letnią garderobę praktycznie całą we lnie a na wielu metkach jest znaczek zakazu prania (czyszczenia chemicznego nie znoszę) szukałam jakiejś informacji jak ten len prać nie robiąc ubraniom krzywdy. 


Wtedy pierwszy raz trafiłam na blogi osób wypisujących peany na temat tego jaki ten len cudowny na wszystko, że skóra inaczej się czuje, że chłodzi gdy ciepło a grzeje gdy zimno, jaki jest idealny dla alergików i tych z atopią skóry i wreszcie, ze ma "aurę" - to były moje pierwsze spotkania z ideą lnianej pościeli. Tak się "obczytałam", że właściwie tylko zaporowa cena tej pościeli mnie skutecznie powstrzymywała przed kupnem i sprawdzeniem tego cudu. No i się zdarzyło coś nieoczekiwanego znajoma mamy robiąc porządki w szafach pozbyła się całkiem sporego zapasu płótna lnianego, a że moja mama nie miała zamiaru wykorzystywać go do haftu to cały stosik wszedł w moje posiadanie.


Sporo czasu upłynęło zanim się uporałam z szyciem a właściwie zanim się za nie wzięłam bo samego szycia było może z tydzień, dłużej trwało rozrysowanie i zaplanowanie jak uszyć poszewki z materiału o szerokości 135 cm na kołdry  o szerokości 160 cm. A materiał był w 4 nierównych kawałkach.
Oczywiście oprócz tego cały ten materiał musiałam zdekatyzować bo wiadomo to len, no i by było prosto a przynajmniej by tak wyglądało, posługiwałam się wyciąganiem nitek, len jest materiałem "lejącym się" więc tradycyjne mierzenie odpada.


Prasowałam stale, mierzyłam, wyciągałam nitki a i tak niektóre fragmenty nie do końca są jak od linijki bo tkanina żyła własnym życiem nawet przypięta szpilkami (fastryga byłaby lepsza ale nie za bardzo mi się chciało). 


Moje poszewki ozdobiłam bawełniana koronką, PM ma wstawkę ecru zrobioną z lamówki, która mi została po jakimś szyciu, pościel pierwotnie mała mieć troczki do wiązania ale odpuściłam i mam guziki metalowe obciągane materiałem takie typowo pościelowe. 


Poszwy na kołdry uszyłam w miarę sprawnie pomimo łączenia we wszystkich możliwych kierunkach za to na poduszki musiałam materiał kupić i za pierwszym razem kupiłam źle. Drugi kawałek materiału okazał się lepszy chociaż wyraźnie jaśniejszy od gotowych już poszewek na kołdry. Mnie to nie przeszkadza a przypuszczam, że z biegiem czasu i prania kolorystyka i tak się zrówna. 



Pierwsze słowa PM : "jak to będziemy w takich workach po kartoflach spać ?"  - no będziemy a przynajmniej spróbujemy :) O dziwo przy starych meblach ta pościel wygląda całkiem ładnie, kolorystyką i "klimatem" wpasowuje się w naszą sypialnię. Może jeszcze kiedyś uszyję sobie prześcieradła lniane ale najpierw musimy przetestować o co tyle zamieszania. 



A śpi się właściwie normalnie, pościel jest ciężka, lekko drapiąca (ten mój len jest z tych najzwyklejszych) ale się tego nie czuje, wyraźnie inna od bawełny, trochę mi przypomina adamaszek swym chłodem, kiedyś  to był mój ulubiony materiał pościelowy. Na razie śpimy, nie mam jakiś konkretnych wniosków, za i przeciw jest w porządku ale nie popadam.



Na pewno nie jest to pościel dla tych co lubią mieć wszystko idealnie uprasowane, len prasuje się źle, szybko się gniecie ale pomimo mojej miłości do idealnych uprasowań zupełnie mi to nie przeszkadza. W mojej świadomości len ma prawo się gnieść, źle prasować gdyby tego nie robił byłby podejrzany o jakiś dodatek, kiedy jest to jedwab czy wiskoza to jest ok gorzej jak dodadzą czegoś sztucznego. 


Może za jakiś czas napiszę jeszcze kilka słów o tej pościeli bo widzę, że jest coraz więcej miejsc gdzie taką można kupić więc coś w niej musi być. A ja z prawdziwą przyjemnością powróciłam do przędzenia nitki pod kabelki.  A patrząc na to co za oknami jakoś tak ostatnio farbowanie chodzi mi po głowie może już najwyższy czas zająć się wełną :)



Pozdrawiam niedzielnie :)

niedziela, 3 września 2017

Całkiem jesiennie


Chciałabym pisać bloga, prząść, robić na drutach ale nic z tego, powróciło wariactwo.  Po krótkim wakacyjnym przestoju obowiązki zawodowe zwaliły mi się na głowę a czasu wolnego znowu ubyło. Wprawdzie udało mi się skończyć Brich Bay ale reszta będzie powstawać w ślimaczym tempie - no ale dzisiaj o swetrze. 
  


Jest zupełnie niepraktyczny (konstrukcja nie pozwala założyć go pod płaszcz no chyba, że mamy jakiś o kimonowym fasonie, ja takiego nie mam. Jest ciężki i wyjątkowo ciepły, ma wielgachny golf, który nie zawsze mi pasuje - szczególnie jak mam ubraną koszulę z kołnierzykiem. Jest bezkształtny nie ma tu ani wcięcia w tali, ani kształtowania dzianiny w okolicach biustu nie ma też kształtnych ramionek.


I ktoś mógłby zadać sobie pytanie to po co robiłam sweter, który ma tyle na "nie" - bo po prostu jest świetny :) Zupełnie nie rozumiem ale bywają  takie projekty, które aż proszą się o to by je mieć - prawdopodobnie każda dziewiarka ma takie swoje "must have" Mnie najczęściej dopadają rzeczy w stylu Fair Isle ale tym razem całkowita prostota mną owładnęła i cieszę się, że mi się chciało na ten sweter uprząść wełnę bo taka wełna to gwarancja, że sweter będzie ze mną bardzo długo.



Włóczka to moja 4- nitka powstała z runa bfl wymieszanego na moje życzenie 80 % Bfl w bieli i 20 %  Bfl Oatmeal , mieszanka trafiła do sklepiku i miała tam czekać na jakąś amatorkę naturalnych melanży no i się doczekała na mnie :)  Chyba nie mogę kupować tej mieszanki bo zawsze skończy jako mój sweter lub inna część garderoby. Wszystko mi się w tym runie podoba kolor, włos, miły ale nie przesłodzony, blask, to jak się przędzie no i dzianiny wyglądają z takiej włóczki bardzo dobrze. 


solidny kawał dzianiny

Sweter jest robiony w kawałkach więc boki musiałam zszyć i pierwszy raz od bardzo dawna zszyłam na okrętkę bo tak wydawało mi się najtrafniej przy całej kompozycji  - szef jest widoczny ale pasuje do całości. 



Na sweter poszło około 650 g włóczki, oczywiście pomimo kupna wzoru i tak wszystko przeliczyłam, bo gdybym robiła wg wzoru to miałabym solidnych rozmiarów ponczo. 


Ja zrobiłabym sobie więcej zdjęć ale jak zwykle wszystko w biegu. Przynajmniej widać, że sweter jest dla mnie, pasuje i mam zamiar używać. Przy okazji postanowiłam uwiecznić osobnika przeszkadzającego w robieniu zdjęć ale jak widać sam się nie kwapi pozować - trzeba przymusić :)



 Pisałam przy swetrze dla PM o wszywaniu taśmy rypsowej lub innej pod listwę guzików, odczuwałam ogromny brak ładnych taśm w stacjonarnych pasmanteriach za to w internecie czego dusza zapragnie. Właściwie nastawiłam się na bawełniane ale kilka sztucznych rypsów tak mnie urzekło, że musiałam mieć a nuż znajdzie się jakiś miłośniki Super Bohaterów albo lisków czy ptaszyn.


Na pewno przyszyje sobie  w moim szaro - malinowym swetrze zamiast szarej zwykłej tasiemki taką piękną w róże do razu sweter zyska piękniejsze wnętrze.


Taśmy tak mi się spodobały, że zakupiłam spory zapasik i teraz nic tylko czynić swetry z guzikami, chociaż zastanawiam się czy w nowym nie wszyć tasiemki w miejscu pęknięć po bokach.


I to byłoby wszystko, nie wiem czy posty będę pisać tak jak do tej pory raz na tydzień może się okazać, że z powodu solidnej dawki pracy "nieblogowej"  będą się ukazywać co dwa tygodnie nad czym ubolewam bo wolałabym jednak czas poświęcać na to co bardzo lubię :)

Pozdrawiam Was niedzielnie z nadzieją na trochę cieplejszą jesień niż to co za oknami.